środa, 8 grudnia 2010

Gdańsk/Katowice/Kraków



Nie ma lepszego momentu na wyjazd nad morze niż listopad. Szczególnie jeśli jedzie się na jeden wieczór, po to aby następnego dnia jechać do Katowic, a stamtąd zaraz do Krakowa.



Szczególnie ciekawi byliśmy Gdańska, bo tam nagraliśmy płytę, a koncert miał się odbyć w La Dolce Vita, w którym wielokrotnie bywaliśmy po sesjach nagraniowych. To jest mały klub, w którym właściwie nie robi się koncertów ale właściciele są na tyle ogarnięci, że wygospodarowali miejsce i postawili dla nas całkiem przyjemną scenę. Zmieścić się nie było łatwo ale jakoś się udało. A musieliśmy ścieśnić się maksymalnie bo gościnnie grali z nami Bunio (w "Kid You Not) i Jacek Frąś (w "Unknown Source" i "The New Black") z D4D. Dla nas rewelacja. Niedługo wrzucimy z tego jakieś wideo.



Dobra, ale przecież my tu nie piszemy o muzyce tylko o żarciu. Tak nam się spieszyło, że złamaliśmy naszą żelazną zasadę i nie zatrzymaliśmy się w żadnym zajeździe. Ale za to chętnie odwiedziliśmy gdańską jadłodajnię "KOS" znaną z prostych ale tanich i dużych porcji. A takiego jedzenia poszukujemy i właściwie tylko takie opisujemy. Zaskoczenia nie będzie. Zamówiłem oczywiście nieśmiertelnego schabowego i trafiłem środek tarczy. Ciekawą odmianą w KOS-ie jest to, że zamiast zwykłych kartofli podają podsmażane talarki - cholernie niezdrowe ale jakże dobre. Maciek popełnił (moim zdaniem) błąd i zamówił spaghetti, czyli coś czego w barach zamawiać nie należy. Miejsce wszystkim polecamy - jest tanio a po 21.00 wszystko za pół ceny. Raj.



Największym koszmarem wyjazdu była oczywiście trasa Gdańsk - Katowice. Blisko 10h, stłoczeni w naszym busie, po jakichś 3h snu. To jest hardkor. Ale radziliśmy sobie na różne sposoby.



Katowicki "Cogitatur" ze strony technicznej jest wręcz godny polecenia. Jednak management to jakaś pomyłka. Szczególnie w porównaniu ze świetnym team'em z Dolce czy krakowskiej Fabryki. Pani szefowa Cogitaturu prezentowała wszystko czego nie należy robić organizując koncerty. Promocja właściwie nie istniała (dobrym przykładem było to, że na miejscu wiedzieliśmy kilkaset nie rozwieszonych plakatów odbywającego się za parę dni koncertu Armii i Izraela - ciekawe gdzie były nasze). Oczywiście były problemy z płatnością. Ale przede wszystkim Pani Szefowej w ogóle nie było. Nasz menago się gotował. A taki fajny klub, szkoda. Grało się jednak świetnie. Tym bardziej, że wieczór dzieliliśmy z Gypsy Pill. Granie koncertów w dwie załogi to dwa razy więcej radochy ale czasem może to też skutkować problemami. Cyganie zamknęli się na backstage'u podczas naszego gigu i nie mogli z niego wyjść przez ponad godzinę. Mieli ze sobą coś do picia, nie przewidzieli jednak, że nie ma tam toalety. Chłopaki oglądali jednak kiedyś MacGyver'a i jakoś sobie poradzili...





Po koncertach udało nam się zaliczyć całkiem miły after w postaci urodzinowej imprezy zacnego cyklu M.o.M gdzie grała Star Eyes z Trouble & Bass. Później za didżejkę wskoczył None, który zagrał jeden z lepszych setów jakie ostatnio słyszałem. Biba wprawiła nas i Gypsy w dobry nastrój - poniżej efekt w postaci porannego grania na rozstrojonym pianinie w hostelu.



Następnego dnia zjedliśmy dość średni i drogi obiad w drodze do Krakowa w restauracji "Galeria Smaków". Polecam zupę cebulową, lasagne była raczej z zamrażarki. Największy minus to wyjątkowo długi czas oczekiwania. Raczej omijać.



Ostatni przystanek to Kraków. Klub Fabryka, nagrodzony przez Aktivist "Nocnym Markiem" w kategorii "Klub Roku", jest w tej chwili jedną z najlepszych przestrzeni imprezowych w Polsce. Nic tylko tam grać. Ja niestety całość popsułem sobie gubiąc w klubie dokumenty i pieniądze. Szukałem ich milion godzin, ostatecznie zrezygnowany musiałem zablokować kartę. Na szczęście 10 dni po koncercie, kiedy byłem akurat w drodze do urzędu w celu wyrobienia nowych papierów, zadzwonił do mnie menago Fabyki mówiąc, że wszystko się znalazło. Szoking.



sobota, 27 listopada 2010

"Cash & Hearts" Out of Tune feat. Patryk vel. TicTac (Hydrozagadka, Wars...

THREE... FOUR...

Big BANG @ Eter

Zagraliśmy koncert w klubie Eter we Wrocławiu w ramach imprezy Bang!. W programie były: nowy klub, stuprocentowo przygotowany na potężną imprezę, kilka parkietów z różną muzyką, świetnie zorganizowana scena koncertowa i zajebisty line-up na głównym parkiecie!

Po naszym koncercie grali Gypsy Pill: genialne wizualizacje, super muza i dobry show na scenie - chłopaki dali radę na maksa. Główną gwiazdą wieczoru był Aquasky. Najlepszą recenzją jego setu niech będzie fakt, że od pierwszego do ostatniego kawałka wszyscy bawiliśmy się na środku parkietu. Rewelacyjne połączenie drum'n'bass, dupstep'u i różnych innych gatunków, których nazw nie kojarzę :)

Poza tym nasz perkusista Kamil miał tego dnia 25 urodziny więc ostro świętowaliśmy. Tak się złożyło, że najostrzej świętował Mati, co zostało uwiecznione na zdjęciach:



Najprzyjemniejszym elementem powrotu do Warszawy była nasza ulubiona knajpa w promieniu 1000 lat świetlnych, czyli Gospoda pod Młynem między Piotrkowem a Bełchatowem. Na zdjęciach możecie podziwiać gigantyczne porcje serwowane przez przemiłe kelnerki na ogromnych półmiskach. Polecamy Kotlet Chłopski i Zestaw Młynarza! Należy dodać, że swój debiut w Gospodzie mieli Kamil i Krzysiek (kierowca, pozdrawiamy)... Kamil nie wierząc naszym historiom zamówił dwa dania, co skończyło się oburzeniem typu "jak można tyle podawać, co ja mam z tym zrobić"! ;)



poniedziałek, 8 listopada 2010

Płyta OoT na MySpace

zapraszamy wszystkich na nasz MySpace - CAŁA płyta do odsłuchania już teraz! :)

kliknij --> TUTAJ <--

poniedziałek, 25 października 2010

"Cash and Hearts"

"Cash and Hearts" to nasz pierwszy singiel z "Lights so Bright", które wychodzi 09.11. Właźcie na nasz ..:MYSPACE:.. słuchajcie i dawajcie znać co sądzicie. Jesteśmy na serio cholernie tego ciekawi :)



A to powyżej to okładka naszej płyty. Piękny rysunek wykonałem osobiście, kaligrafią zajął się Maciej Sobczyński, którego może kojarzycie, bo gra na gitarze w naszym zespole. Jeśli ktoś jest ciekaw co ten rysunek przedstawia to polecam przyjrzeć się zdjęciu, które jest na samej górze tego bloga (i na MySpace zresztą też). Już? I nic? No dobra... Rysunek, jak i zdjęcie, przedstawiają rozświetloną rafinerię pod Gdańskiem. Jeżdżąc na "osławione" sesje koncepcyjne a potem na nagrania do gdańskiego studia DickieDreams mijaliśmy zawsze tę rafinerię i strasznie się nią podniecaliśmy. Wygląda trochę jak z Blade Runnera czy coś. W każdym razie zrobiła na nas wrażenie i dobrze nas nastrajała. Stąd nazwa płyty, stąd też sporo tekstów jakoś tam z tym klimatem powiązanych (nie, nie z rafinerią i przemysłem). Uznaliśmy, że na okładce nie chcemy foto tylko własny rysunek. Urządziliśmy więc zespołowy konkurs na rysunek, który miałem przyjemność wygrać jednym głosem.

/// Eryk

piątek, 22 października 2010

Lbn i Wwa

Wyjazd do Lublina był dla nas kolejną szansą na sprawdzenie na żywo materiału z nowej płyty. Lepiej trafić nie mogliśmy bo festiwal 'Electric Nights ACK 2010' okazał się jedną z najfajniej zorganizowanych imprez, na których dane nam było zagrać, serio! (Pozdrowienia dla p. Marka!) My oczywiście musieliśmy dać dupy i spóźniliśmy się na próbę dźwięku ale na miejscu czekała już na nas garderoba:





...i obiad!:



Na koncercie było super, na koncertach Nell, Plug and Play i Cool Kids of Death też było super ale nam najbardziej podobały się gadżety na stoisku naukowym (TAK, było takie!), a inż. Gągol nie chciał wręcz stoiska opuścić:



A jak już dotarliśmy do Warszawy to byliśmy bardzo zmęczeni...



...a do tego organizacja imprezy warszawskiej była nieco gorsza od tej lublińskiej, więc większość dnia spędziliśmy na mało pasjonujących zajęciach, takich jak podłączanie kabli, sprawdzanie mikrofonów, naprawianie zepsutych sprzętów itp. Na szczęście koncert w końcu doszedł do skutku a to tego okazało się, że wśród publiczności znaleźli się i tacy, co oglądali nas w Lublinie! (Pozdrawiamy!)

Maciek

środa, 6 października 2010

"Lights so Bright" - master blaster!



Jest nam wyjątkowo miło podzielić się informacją, że mastering naszej płyty został już ukończony. Oznacza to, że materiał jest gotowy do wydania. Oczywiście zanim to nastąpi minie jeszcze trochę czasu: przygotowujemy okładkę, jest zylion spraw formalnych... Płyta nazywa się "Lights so Bright", jest na niej 12 utworów. Premiera 9 listopada 2010 r. W przyszłym tygodniu ukaże się nasz singiel "Cash and Hearts".

Food and music



Najnowsze wieści z frontu: najpierw pojechaliśmy grać nowy materiał do Konina, z resztą w ogóle pierwszy raz tam graliśmy. Do rozdziewiczania okazało się to idealne miejsce bo i publika i klub były zajebiste. Jedynym minusem było to, że jechaliśmy te 200km blisko 6h - rozkopywano wszelkie możliwe drogi dojazdu, głownie staliśmy w korku. Zaliczyliśmy za to genialną przydrożną knajpę, obok której przejeżdżaliśmy wielokrotnie ale nigdy nie było okazji się zatrzymać. "Kuchnia Ormiańska Yerewan" przy trasie Warszawa - Poznań wskakuje przebojem do mojego top 10 najlepszych knajp przydrożnych. Bardzo miła pani na dzieńdobry serwuje herbatę ziołową z nie wiadomo czego. Zupy może nie powalają ale są ok. Drugie danie to jednak strzał w dziesiątkę. Moje sarmale (rodzaj naszych gołąbków serwowanych w liściach winogron) z sosem jogurtowym zasługują na wysokie noty. Reszta chłopaków zamówiła mięsne dania, które nieco przypominały to co znamy np. z kuchni bałkańskiej.Wygrał chyba Kuba zajadając się wołowiną podawaną z lawaszem i chłodnikiem do picia. Zmiażdżył mnie deser w postaci pachlawy – słodkiego ciasta z farszem z miodu i orzechów. Minus jest jeden: ceny. Na jedną osobę wyszło ok 35 zł. Ale było warto! Ocena: 8.5



Po koncercie w Koninie musieliśmy szybko spadać do W-wy, bo następnego dnia graliśmy na Don't Panic We're From Poland w klubie 1500m2. Całkiem miła sprawa, klub wypełniony po brzegi - głownie za sprawą Marii Peszek. Koncert Brodki właściwie mnie ominął bo odpoczywałem na backstage'u po naszym występie (powyżej fota obrazująca to co zrobiliśmy wraz z Kubą ze ścianami, wyszło dość ciekawie). A szkoda bo nowy materiał jest naprawdę dobry. Ale gig Marii Peszek wystarczył mi do szczęścia. Do tej pory nie przepadałem za jej muzyką ale przyznam, że na żywca robi wrażenie. Wielkie brawa dla jej zespołu: na perkusji gra Kuba Staruszkiewicz i to już powinno wystarczyć za rekomendację.



Wielkie brawa dla organizatorów. Wszystko dobrze ogranięte, sporo ludzi z zagranicznej branży. Pewnie jak zwykle nie da to żadnego efektu ale i tak miło.

pzdr E

poniedziałek, 6 września 2010

Nowy numer OoT!



Kawałek nazywa się "Shaking Hands" i znajdzie się na naszej nowej płycie. A wizualizację wykonał dla nas Piotr Barszczewski (za co wielkie dzięki!). Co tu dużo pisać - po prostu słuchajcie i oglądajcie :)

Pzdr, Maciek

wtorek, 27 lipca 2010

That's how country boys roll




Skoro już mamy tego bloga to wreszcie jest okazja, żeby napisać o czymś naprawdę istotnym. Otóż w tempie (jak na nas) ekspresowym nagraliśmy nową płytę! Do nagrań przygotowywaliśmy się długo, zbieraliśmy materiał, pracowaliśmy, kłóciliśmy się (i to ostro - mamy nowy skład:)), ale właściwie od początku wiedzieliśmy z kim chcemy nagrywać. A to jest cholernie istotna rzecz.



Pamiętam jak na trasie z T.Love gadałem z Nazimem (basistą) o producentach i studiach nagraniowych w Polsce. Wniosek był jeden: mamy już studia wyposażone w sprzęt klasy światowej, ale problemem są ludzie, sposób myślenia o muzyce. Nie idzie tu wcale o profesjonalizm - są u nas "gałkolodzy" wybitni, ale rola producenta jest inna, szersza. Chcieliśmy pracować z kimś absolutnie otwartym i zdolnym, ale nie skażonym "niezdrowym profesjonalizmem". Z kimś trochę nieprzewidywalnym. Po kilku zespołowych dyskusjach doszliśmy do wniosku, że trzeba pogadać z kimś takim, jak Krystian Wołowski (aka Goodboy Khris) z Dick4Dick. Pogadaliśmy (przy kiblu w Hydrozagdce) i decyzja na "tak" została podjęta w ciągu jakichś 2 minut. Dziś jestem pewien, że to był strzał w dziesiątkę. Dodatkowo okazało się, że D4D otwierają własne studio Dickie Dreams w Gdańsku, więc sprzętowo i lokalowo rzecz wyjaśniła się szybko.



Najpierw było przygotowywanie demówek na użytek zespołu i producenta. Zebrało się blisko 30 nowych utworów! Dyskutowaliśmy, obgrywaliśmy i z tego wybraliśmy 12 kawałków, nad którymi zdecydowaliśmy się pracować. Zaczęły się "sesje koncepcyjne" - najlepszy wynalazek od czasu wynalezienia bomby atomowej. Podczas koszmarnie mroźnej zimy kilkukrotnie jeździliśmy na mniej więcej tygodniowe sesje do gdańskiego studia, gdzie całe dnie po prostu graliśmy – zero nagrywania. A jak nie graliśmy to... graliśmy. Poza pracą w studiu całą piątką gnieździliśmy się w wynajętym mieszkaniu obok Długiego Rynku, gdzie nocami obgadywaliśmy, co grać będziemy następnego dnia. I tak w kółko. Dziesiątki razy szliśmy tą samą drogą z ul. Ogarnej, przez rynek do studia na ul. Grodzkiej. Ten specjalny klimat, studio i ludzie (początkowo był też z nami Bunio, ale ostatecznie wyklarowało się, że to Khris głównie produkuje), którzy mają zupełnie inne podejście do muzyki niż wszyscy, z którymi współpracowaliśmy dotąd, dały nam bardzo dużo.


OK, bywało ciężko – czasem trzeba było grać w kurtkach, bo ogrzewanie nie wyrabiało i uważać na kapiącą z sufitu wodę. Były też ciśnienia wewnątrz zespołu – w końcu odszedł Michał (dziś gra z nami nowy bębniarz, Kamil Kukla, ale podczas nagrywania płyty skorzystaliśmy z pomocy Jacka Frąsia z D4D, o czym za chwilę...). Na szczęście z pomocą przyszła pogoda (zmianę widać na zdjęciach), co znacznie wyluzowało atmosferę.



Po kilku takich sesjach wreszcie mogliśmy przystąpić do nagrań. Zaczęliśmy klasycznie, czyli od perkusji i basu. I tu oczywiście mieliśmy mały problem, bo perkusisty już w naszym zespole nie było. Na szczęście „pod ręką” był wspomniany Jacek Frąś z D4D (którego poznaliśmy 3 lata wcześniej podczas wspólnej trasy z jego ówczesnym zespołem CKOD). Tym samym wszelkie problemy z jakością śladów perkusji zniknęły – Jacek jest świetnym muzykiem, a nasze utwory "czuł", bo wielokrotnie pojawiał się w studiu podczas naszych przyjazdów. Okazał się przede wszystkim rewelacyjnym gościem, który bardzo wiele wniósł w tę płytę.




Kuba i Jacek uwinęli się w parę dni, a po nich Maciek wkroczył z gitarą. Pobił przy tym wszelkie rekordy skuteczności nagrywania – o ile dobrze pamiętam zajęło mu to kilka godzin! Następny w kolejce był Mateusz i masa jego "parapetów", sampli oraz beatów.



Przy nagrywaniu wszystkich instrumentów szczególnie ciekawe było to, że wiele partii wymyślaliśmy w trakcie, inne zmienialiśmy. Zero sztywnej studyjnej pracy. Nie mam zbyt dużego doświadczenia, ale według mnie Krystian działał jak na dobrego producenta przystało, czyli wyciskał z nas samych pomysły, które gdzieś tam w nas siedziały, choć jakimś cudem wcześniej się nie pojawiły. Prowokował nas do jak najbardziej śmiałych działań pracując pod hasłem "wypięta klata". Proste i dosadne:)



Najdłużej, jak to zwykle bywa, trwało nagrywanie wokali. Czynnie brała w tym udział trójka z nas, czyli poza mną też Mateusz i Kuba. Od początku chcieliśmy, żeby płyta była bardzo "rozśpiewana" i tak też ją zrobiliśmy. Nagraliśmy mnóstwo chórków, zamienialiśmy się partiami, kombinowaliśmy ile wlezie. Czasem tak, że na szybko trzeba było nieco przepisywać tekst. Wokale były szczególnie męczące – mnie się udało nawet w trakcie rozchorować, co skrzętnie ukryliśmy przed naszym managerem, bo ten pewnie chciałby przerwać nagrania. Zamiast tego chłopaki nagrywali chórki, a ja piłem non-stop ohydny wywar z imbiru i miodu (nasz manager teraz mówi, że to pyszne jest), zagryzając surowym korzeniem imbiru. Ale podziałało, wyszedłem z przeziębienia bez szwanku i nagraliśmy wszystko na czas.



Potem "tylko" mix i po robocie. Ta część niestety nie jest taka prosta i Krystianowi trochę to zajęło czasu, ale i tak wiedzieliśmy, że przed wakacjami nie da się już wydać płyty, więc i ciśnienia nie było. Ostatnia sesja była już tylko akceptacją ostatecznego mixu, do tego jakieś niewielkie poprawki. No i oczywiście na finał – tęga biba!

/// pzdr Eryk


środa, 14 lipca 2010

piosenka na lato

Pewnie wszyscy znają to od 100 lat i w ogóle to jest milion lepszych kapel blablabla.... Ok, ale ja grupę Beach House obczaiłem całkiem niedawno i z miejsca stałem się fanem. Szczególnie tego numeru. Właściwie to nie sam obczaiłem ale pomógł mi w tym nasz ziom Mariusz z Hatifnats i jego dziewczyna Basia z którymi wracałem ich zajebistym kabrioletem z Openera. Kawałek "Norway" jest obecnie letnim megahitem w mojej empetrójce. Polecam słuchanie podczas jazdy na rowerze. Basia, Mariusz - Dzięki!
/// Eryk

wtorek, 13 lipca 2010

Król Dykiert Pierwszy


Hej. Genaralnie tak wszyscy prosili mnie abym nagrał bas na nowej płycie Out of Tune.....No i się zgodziłem ;)

niedziela, 11 lipca 2010

morze, słońce, LATO

Open'er się skończył a to oznacza, że już na pewno zaczęły się wakacje... My oczywiście byliśmy w Gdyni a niektórzy to byli nawet całe cztery dni i to jeszcze na polu namiotowym. Mnie absolutnie rozłożył na łopatki koncert Pearl Jam - czad, genialny kontakt z publiką i świetna setlista.. rock'n'roll!! A na deser rewelacyjne mash-up'y 2manyDJ's, no i te wizualki - idealnie zgrane z muzyką. Podobno Dead Weather też pozamiatali ale mnie to niestety ominęło...

W ogóle ostatnio sporo siedzieliśmy nad morzem, przede wszystkim w związku z nagraniami i innymi sprawami, które z reguły się robi w studio (pikantne szczegóły wkrótce;). No a jak się za długo siedzi w takim studio to potem człowiekowi trochę odbija i na przykład idzie w nocy nad morze grać na trąbce.. na molo.. a do tego drugi to nagrywa.. no i powstaje coś takiego:




Pzdr, Maciek


PS: Zespół Dykiert Groove serdecznie dziękuje realizatorowi Inżynierowi G. za pomoc w uzyskaniu odpowiedniej pojemności płuc.

czwartek, 24 czerwca 2010

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Szczecin, Poznań 18,19.06

Przede wszystkim Szczecin. Nie byliśmy tam półtora roku! Tym chętniej wybraliśmy się na koncert do tego miasta, choć od Warszawy jest zdecydowanie za daleko i jak słusznie postulował Eryk podczas koncertu, należy przybliżyć te dwa miasta do siebie!

Podróż trwała więc naprawdę długo i co tu dużo mówić - takie podróżowanie naprawdę męczy, zwłaszcza jeśli wieczorem chce się jeszcze zagrać koncert. Na szczęście nasz kierowca Tomek, jest naprawdę dobry w tym co robi więc w miarę bezboleśnie dotarliśmy na miejsce. Klub Alter Ego mocno się zmienił - jest tu nowa scena, rewelacyjne nagłośnienie (które starczyłoby na duuużo większą salę - naprawdę te ogromne głośniki i chyba z 5 paczek basowych, wyglądają jakby publiczność miałaby zostać zmieciona z powierzchni Ziemi).

Na te koncerty po raz pierwszy pojechaliśmy ze zmiennikiem - Kamil, właśnie w piątek grał swój dyplom (i go wygrał, na 5+, Gratulujemy!!!!) i nie mógł z nami wyruszyć. Poratował nas Kamil...inny Kamil, naprawdę świetny perkusista i super gość (Dzięki!!). Który zdołał nauczyć się repertuaru w zaledwie kilka dni i jeszcze rozpisać sobie wszystko na nuty (szacunek!!).

To był jeden z naszych najlepszych koncertów, grało się rewelacyjnie i atmosfera w klubie też była świetna. Wspaniale nagłośnił nas też Czarek, manager klubu - naprawdę rewelacja. Dzięki!

Zdziwiła nas nieco jedynie rozmowa po koncercie z ludźmi. Okazało się, co niestety sprawdziliśmy że w Szczecinie ostatnio wieczorami, nawet w weekend trudno o imprezę w klubie (byliśmy w samym centrum gdzie ok godz 1 zamykali wszystkie kluby!). Miejmy nadzieję że to jedynie przypadek. Pewne jest jedno - z radością tam wrócimy!

Następnego ranka wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się do Poznania. Ale przed jazdą na terenie hostelu zobaczyliśmy dość osobliwy napis...



Poznań i Cafe Mięsna to naprawdę świetne miejsca. Pomimo spartańskich warunków każdy koncert tam to dość punkowa historia. Jednak ludzie którzy tam pracują tworzą sietny klimat, no i dzięki metodzie prób i błędów, udaje się z tego co jest na miejscu wyciągnąć maximum i zagrać tak żeby wszystko było słychać.

Koncert miał się zacząć góra o 22. Jednak na mieście dużo się działo tego wieczora i postanowiliśmy poczekać aż wpadnie więcej ludzi. No cóż - "It's A Long Way To The Top If You Wanna Rock'n'roll" jak śpiewało AC/DC no i trzeba zaciskać zęby i grać. Ale koniec końców występ się udał, a ludzie naprawdę wpadli w niezły bounce :-)
Swoją drogą, to ciekawe że zawsze zdjęcia z koncertów w Poznaniu są rozmazane...






I jeszcze jedna fotka, która pokazuje że przed każdym wyjazdem mamy niezły Tetris przy pakowaniu sprzętu...