wtorek, 27 lipca 2010

That's how country boys roll




Skoro już mamy tego bloga to wreszcie jest okazja, żeby napisać o czymś naprawdę istotnym. Otóż w tempie (jak na nas) ekspresowym nagraliśmy nową płytę! Do nagrań przygotowywaliśmy się długo, zbieraliśmy materiał, pracowaliśmy, kłóciliśmy się (i to ostro - mamy nowy skład:)), ale właściwie od początku wiedzieliśmy z kim chcemy nagrywać. A to jest cholernie istotna rzecz.



Pamiętam jak na trasie z T.Love gadałem z Nazimem (basistą) o producentach i studiach nagraniowych w Polsce. Wniosek był jeden: mamy już studia wyposażone w sprzęt klasy światowej, ale problemem są ludzie, sposób myślenia o muzyce. Nie idzie tu wcale o profesjonalizm - są u nas "gałkolodzy" wybitni, ale rola producenta jest inna, szersza. Chcieliśmy pracować z kimś absolutnie otwartym i zdolnym, ale nie skażonym "niezdrowym profesjonalizmem". Z kimś trochę nieprzewidywalnym. Po kilku zespołowych dyskusjach doszliśmy do wniosku, że trzeba pogadać z kimś takim, jak Krystian Wołowski (aka Goodboy Khris) z Dick4Dick. Pogadaliśmy (przy kiblu w Hydrozagdce) i decyzja na "tak" została podjęta w ciągu jakichś 2 minut. Dziś jestem pewien, że to był strzał w dziesiątkę. Dodatkowo okazało się, że D4D otwierają własne studio Dickie Dreams w Gdańsku, więc sprzętowo i lokalowo rzecz wyjaśniła się szybko.



Najpierw było przygotowywanie demówek na użytek zespołu i producenta. Zebrało się blisko 30 nowych utworów! Dyskutowaliśmy, obgrywaliśmy i z tego wybraliśmy 12 kawałków, nad którymi zdecydowaliśmy się pracować. Zaczęły się "sesje koncepcyjne" - najlepszy wynalazek od czasu wynalezienia bomby atomowej. Podczas koszmarnie mroźnej zimy kilkukrotnie jeździliśmy na mniej więcej tygodniowe sesje do gdańskiego studia, gdzie całe dnie po prostu graliśmy – zero nagrywania. A jak nie graliśmy to... graliśmy. Poza pracą w studiu całą piątką gnieździliśmy się w wynajętym mieszkaniu obok Długiego Rynku, gdzie nocami obgadywaliśmy, co grać będziemy następnego dnia. I tak w kółko. Dziesiątki razy szliśmy tą samą drogą z ul. Ogarnej, przez rynek do studia na ul. Grodzkiej. Ten specjalny klimat, studio i ludzie (początkowo był też z nami Bunio, ale ostatecznie wyklarowało się, że to Khris głównie produkuje), którzy mają zupełnie inne podejście do muzyki niż wszyscy, z którymi współpracowaliśmy dotąd, dały nam bardzo dużo.


OK, bywało ciężko – czasem trzeba było grać w kurtkach, bo ogrzewanie nie wyrabiało i uważać na kapiącą z sufitu wodę. Były też ciśnienia wewnątrz zespołu – w końcu odszedł Michał (dziś gra z nami nowy bębniarz, Kamil Kukla, ale podczas nagrywania płyty skorzystaliśmy z pomocy Jacka Frąsia z D4D, o czym za chwilę...). Na szczęście z pomocą przyszła pogoda (zmianę widać na zdjęciach), co znacznie wyluzowało atmosferę.



Po kilku takich sesjach wreszcie mogliśmy przystąpić do nagrań. Zaczęliśmy klasycznie, czyli od perkusji i basu. I tu oczywiście mieliśmy mały problem, bo perkusisty już w naszym zespole nie było. Na szczęście „pod ręką” był wspomniany Jacek Frąś z D4D (którego poznaliśmy 3 lata wcześniej podczas wspólnej trasy z jego ówczesnym zespołem CKOD). Tym samym wszelkie problemy z jakością śladów perkusji zniknęły – Jacek jest świetnym muzykiem, a nasze utwory "czuł", bo wielokrotnie pojawiał się w studiu podczas naszych przyjazdów. Okazał się przede wszystkim rewelacyjnym gościem, który bardzo wiele wniósł w tę płytę.




Kuba i Jacek uwinęli się w parę dni, a po nich Maciek wkroczył z gitarą. Pobił przy tym wszelkie rekordy skuteczności nagrywania – o ile dobrze pamiętam zajęło mu to kilka godzin! Następny w kolejce był Mateusz i masa jego "parapetów", sampli oraz beatów.



Przy nagrywaniu wszystkich instrumentów szczególnie ciekawe było to, że wiele partii wymyślaliśmy w trakcie, inne zmienialiśmy. Zero sztywnej studyjnej pracy. Nie mam zbyt dużego doświadczenia, ale według mnie Krystian działał jak na dobrego producenta przystało, czyli wyciskał z nas samych pomysły, które gdzieś tam w nas siedziały, choć jakimś cudem wcześniej się nie pojawiły. Prowokował nas do jak najbardziej śmiałych działań pracując pod hasłem "wypięta klata". Proste i dosadne:)



Najdłużej, jak to zwykle bywa, trwało nagrywanie wokali. Czynnie brała w tym udział trójka z nas, czyli poza mną też Mateusz i Kuba. Od początku chcieliśmy, żeby płyta była bardzo "rozśpiewana" i tak też ją zrobiliśmy. Nagraliśmy mnóstwo chórków, zamienialiśmy się partiami, kombinowaliśmy ile wlezie. Czasem tak, że na szybko trzeba było nieco przepisywać tekst. Wokale były szczególnie męczące – mnie się udało nawet w trakcie rozchorować, co skrzętnie ukryliśmy przed naszym managerem, bo ten pewnie chciałby przerwać nagrania. Zamiast tego chłopaki nagrywali chórki, a ja piłem non-stop ohydny wywar z imbiru i miodu (nasz manager teraz mówi, że to pyszne jest), zagryzając surowym korzeniem imbiru. Ale podziałało, wyszedłem z przeziębienia bez szwanku i nagraliśmy wszystko na czas.



Potem "tylko" mix i po robocie. Ta część niestety nie jest taka prosta i Krystianowi trochę to zajęło czasu, ale i tak wiedzieliśmy, że przed wakacjami nie da się już wydać płyty, więc i ciśnienia nie było. Ostatnia sesja była już tylko akceptacją ostatecznego mixu, do tego jakieś niewielkie poprawki. No i oczywiście na finał – tęga biba!

/// pzdr Eryk


1 komentarz:

  1. Tyle czasu żadnych wieści a tu od razu grubo i konkretnie.
    Mam tylko nadzieję, że nie będzie na okładce krzyża, bo nikt nie ruszy.

    Pozdr z Poznania,
    SMK

    OdpowiedzUsuń