niedziela, 6 grudnia 2009
(Katowice), Kraków, Łódź: The Dykiert Tour part I
Po spędzeniu paru ładnych miechów na przygotowywaniu w piwnicy materiału na nową płytę wyjazd na koncerty był zajawką równą wycieczce do Legolandu. Szczególnie, że powiększył nam się skład i chcieliśmy go przetestować w warunkach polowych. No właśnie – od pewnego czasu jesteśmy już oficjalnie kwintetem (pozwalam sobie „tylko” wpleść tę informację w ten post bo nasz „nowy” sam zadbał o odrębny wpis). Dla nas nie jest to jakaś ogromna zmiana, bo Kuba właściwie od zawsze był blisko Out of Tune. Jest naszym ziomem od dawna (ja znam się z nim prawie 10 lat), graliśmy z nim niezliczoną ilość razy. U jego boku miałem nawet swój „debiut sceniczny” – jakieś sto lat temu Kuba w trakcie koncertu swojej ówczesnej kapeli zaprosił mnie na scenę, żebym zagrał z nimi na basie „Keep on Rockin’ In The Free World” Neila Younga (ze stresu zapomniałem jak gra się refren a Kuba darł się „graj A!!!”). Po naszej płycie Kuba jeździł z nami na koncerty jako techniczny – najlepszy jaki może być. Idiotyzmem byłoby jednak nie wykorzystać jego umiejętności, więc poszliśmy o krok dalej i zaprosiliśmy go do zespołu. Zwłaszcza jak okazało się, że nowy materiał jest na tyle inny, że po prostu trzeba nam dodatkowego instrumentalisty (głównie basisty bo ja w wielu numerach nie dam rady grać i śpiewać). Dopasowywać i poznawać się nie musieliśmy, więc od razu odczuliśmy zastrzyk energii, jakiego dostarczył nam Kuba, który ma z nas największe doświadczenie w graniu (a grał wszystko od jazzu po pieśni strażackie) i jest z nas najlepszym instrumentalistą (potrafi grać na czymkolwiek co wydaje jakikolwiek dźwięk). Pozostało nam tylko się zgrać a te koncerty były najlepszą ku temu okazją.
Trasa zaczęła się wybornie - kiedy byliśmy w połowie drogi do Katowic, nasz menago Filip odebrał tel z klubu Zanzibar z informacją, że koparka uszkodziła kable na ulicy i nie będzie prądu, w związku z czym koncert jest odwołany. Zajebiście. Nastąpiła krótka narada i zdecydowaliśmy, że jedziemy od razu do Krakowa i po prostu zalejemy pałę na dzień przed kolejnym gigiem.
Nadmienić trzeba, iż po drodze zaliczyliśmy całkiem przedni zajazd (przy stacji Polpetro paliw w Jędrzejowie) który poza wybornymi flakami i schabowym odznaczał się tym, że szama była podawana na wyrobach ceramicznych z Bolesławca. Wbrew pozorom to istotne - nie ma dla mnie nic ohydniejszego niż zjedzenie obiadu z plastiku czy papieru – to na czym podane jest jedzenie ma ogromne znaczenie! Wracając do żarcia to jeśli idzie o moje zamówienie, czekała mnie mała niespodzianka. Otóż nauczeni zylionem wyjazdów wiemy już, że w przydrożnych knajpach należy zamawiać stałe pozycje takie jak schabowy, pierogi ruskie (nigdy z mięsem!), flaki, placek po zbójnicku itd. Powód jest prosty – takie pozycje są zawsze świeże bo są najczęściej zamawiane przez klientów. Wszelkie „wynalazki” zostawmy sobie do jedzenia w miejskich restauracjach bo w zajazdach zwykle czekają na dnie zamrażarki aż jakiś frajer je zamówi. Ja przez lekką nieuwagę zamówiłem kotlet po zbójnicku myśląc, że to placek i bardzo się pomyliłem. Na talerzu zastałem wielki kawał mięsa wieprzowego w który zawinięty był boczek, cebula i ser. Na szczęście całość była świeża (na co mogła też wskazywać długość oczekiwania) i byłem uratowany. Oficjalnie mogę polecić to danie znane także jako warkocz świętokrzyski. Jedynym minusem tej miejscówki jest fakt, iż był to po prostu bar połączony ze stacją benzynową co nigdy nie robi dobrego wrażenia. Zdecydowaliśmy, że od tego wpisu wprowadzamy punktację zajazdów/barów w których się zatrzymujemy. Skala od 1 do 10 – liczy się smak, cena, wystrój, obsługa i sposób podania (ha! zawsze chciałem się zabawić w Macieja Nowaka!!!). Bar obok stacji w Jędrzejowie ode mnie dostaje 6.5. Gratulujemy!
Fotki: 4,5 i 6 od góry by Michał Grzywacz - dzięki!
Wróćmy do koncertu. Jako że byliśmy dzień wcześniej w Kraku nie było problemu ze zdążeniem. Ale nigdy nie może się odbyć bez problemów technicznych. Pan akustyk w przyjemnej skądinąd miejscówce „Piękny Pies” oświadczył, że nie ma odsłuchów bo on „też jest tu gościem” (WTF?). Na szczęście Filip wraz z chłopakami z grającego przed nami Eluktrick (dzięki!) coś załatwili więc zgraliśmy w normalnych warunkach całkiem dobry gig a Kuba miał udany debiut. Z wielkich planów imprezowania po Kraku nie wyszło wiele bo zrobiliśmy się w „Pięknym Psie” na tyle przednio, że już tam zostaliśmy do rana (poza Matim). Z przyjemnych rzeczy zapamiętam też backstage z mega rozstrojonym pianinem na którym Mati wycinał swoje ‘the best of’. Należy odnotować, że na nasz koncert wybrał się nie lada celebryta z mrocznych krain - wokalista Decapitated, jednej z najbardziej znanych (poza Vaderem) polskich grup metalowych na świecie.
Klasykiem krakowskim był też obiad w barze mlecznym obok rynku (nie oceniam bo to nie zajazd) – nic się tu nie zmieniło od stu lat. Jeden z lepszych mleczniaków ever.
Łódź. Po drodze jedliśmy w zajeździe Renesans ale to nie był dobry pomysł, bo miejscówka od razu wyglądała niedobrze – stało przed nią mało TIRów a tirowcy zawsze najlepiej wiedzą gdzie jeść a gdzie nie. Byliśmy jednak pod ścianą bo czas uciekał. Chciałem placek po zbójnicku ale okazało się, że Kuba zmówił przede mną „ostatniego” co świadczy o tym, że dania wyciągają z zamrażarki. Zresztą ten ostatni placek polany był ketchupem co jest zbrodnią! Zamówiony przeze mnie schabowy był jak podeszwa co ostatecznie pogrążyło ten zajazd. Więcej nie ma o czym pisać. Ocena 2.5
Koncert graliśmy w Stereokrogs (po raz kolejny zresztą), które zmieniło lokal ale zachowało fajny klimat. Właściwie wszystko zajebiście gdyby nie wielki słup pośrodku sceny, który nieco psuł klimat. Publika na szczęście pozwoliła nam się rozkręcić więc zdecydowanie gig na plus. Wracaliśmy na chatę bez nocowania więc nie imprezowaliśmy długo – Mati jednak postanowił ratować nasz honor, zniknął gdzieś w mieście i pojechaliśmy bez niego.
wtorek, 1 grudnia 2009
That's the way..uhuh,uhuh...I like it .
Generalnie uznaje ostatnie dwa koncerty za mój chrzest .
To był naprawde miły wyjazd i okropnie podoba mi się to zdjęcie z Łodzi,
na którym lewituje z gitarą (to fotka, autorstwa Marcina Żmudzińskiego.) To mój nowy instrument,więc dopiero ją oswajam.
Ma trudny charakter i szlachetne rysy. Dziękuje wielkiemu Kibukoru za wszystko.
Dykiert.
Powyżej zdjęcie z naszego koncertu w Krakowa fot. Michał Grzywacz
środa, 9 września 2009
Fajka z jabłka, "MGMC" i both-rock.
Występ na Orange Warsaw Festival był miłą odmianą od pracy nad nowym materiałem, który przygotowujemy na drugą płytę (co jest oczywiście przyjemne ale ile można grać w piwnicy). Poza tym szykowało się parę koncertów które chcieliśmy zobaczyć. Wszystko pięknie: duża scena, profesjonalna obsługa, niezłe towarzystwo (przypadkiem wylosowaliśmy garderobę obok Calvina i MGMT) a do tego pod nosem bo w centrum Warszawy...ale żeby nie było tak słodko okazało się, że na próbę dźwięku musimy się zameldować o 08:30 i to dzień wcześniej - dla kogoś kto kładzie się spać ok. 3 w nocy to jest hardkor. No ale bywa. Po próbie obskoczyliśmy jeszcze parę wywiadów (np. ten), Mati parę egzaminów i byliśmy na tyle wyprani, że żadnemu z nas już się nie chciało iść na Razorlight (fanem nigdy nie byłem ale chciałem zobaczyć). W sobotę, kiedy spotkaliśmy się już na backstage’u naszej sceny, byliśmy pewni, że szykuje się powtórka z naszego koncertu na Openerze – będzie lało. Niezbyt nas to cieszyło bo specjalnie na ten koncert przygotowaliśmy dwa nowe kawałki (nie wiadomo czy znajdą się na płycie, a nawet jeśli to w całkiem innym kształcie) które miał z nami zagrać nasz dobry ziom Kuba Dykiert (ci którzy byli na naszych koncertach po wydaniu płyty mogą go kojarzyć - jeździł z nami jako techniczny). Na szczęście deszcz zaczął padać akurat kiedy skończyliśmy, wszystko wypaliło a pod sceną zebrał się ładny tłum. Chciałoby się więcej takich koncertów!
Nie byłbym sobą gdybym nie napomknął o szamaniu. Nie dość, że smaczne i różnorodne to przede wszystkim było go naprawdę dużo – jeśli ktoś zauważył, że Mati na gigu był jakiś nieruchawy to powodem tego była właśnie szama. Zdecydowanie na plus należy też odnotować lodówkę pełną browarów, które zaskakująco szybko zniknęły. A, no i były koncerty. Z polskich kapel widziałem Skinni Patrini, którzy zagrali bardzo porządny set klasycznego electro, ale przyznam, że ten nurt nigdy mnie nie kręcił. Krótko widziałem Plastic – kawał dobrze zagranego popu na wysokim poziomie - oby takie kapele opanowały Opole czy Sopot. Numerem jeden całego OWF był dla mnie N.E.R.D. Nie znam dobrze ich kawałków ale kompletnie mi to nie przeszkadzało w odbiorze, podobnie zresztą jak pozostałym kilkudziesięciu tysiącom słuchaczy. Przyjemny był też Crystal Method (jak oni się postarzeli! Wyglądają jak kierowcy PKS! ) ale nieporozumieniem było wypuszczanie ich na scenę o 20:00 – taka muzyka byłaby idealna o 01:00 a nie na „rozgrzewkę”. Z ciekawych spraw, być może ciekawych tylko dla nas, Michał zauważył, że panowie z CM mieli małą awarię – otóż zaciął im się ich Mac Pro i przez chwilę widać było panikę na scenie, z głośników leciała tylko jedna ścieżka z klawisza...to bardzo rzadka sytuacja na koncertach tak znanych grup. No a cała historia idealnie zgrała się z naszymi rozważaniami o przejściu na hardware... dobra, stop, ten temat chyba nikogo nie grzeje poza nami:)
Niestety występ Calvina Harrisa widziałem bardzo krótko więc nie mogę go ocenić (choć to co widziałem brzmiało bardzo dobrze). Widziałem za to prawie cały MGMT, którzy zebrali ostre baty za ten gig. Myślę, że jest to głownie spowodowane tym, że większość ludzi zna tylko „Kids” (no, ewentualnie „Electric Feel”) i „zaskoczył” ich ten materiał. Ja lubię „Oracular...” więc i piosenki na koncercie mi się podobały ale zdecydowanie brakowało energii, jakiegoś „nerwu”. No cóż, może nie byli w formie. Na pewno mają zdolności językowe – tuż przed ich występem przy wspólnym joincie uczyliśmy ich dwóch zwrotów: „tutaj jest zajebiście” i „jesteście wariaty” i oba poszły! Choć ten drugi brzmiał mniej więcej „istści weriati”, więc wątpię czy do kogoś to trafiło. Generalnie prywatnie okazali się zajebistymi ziomkami – zaraz jak tylko się poznaliśmy zadali dwa pytania: „jak się nazywa ten kościół naprzeciwko” i „czy macie jakiś palenie”. Na pierwsze pytanie odpowiedzi nikt nie znał a drugie było pytaniem retorycznym. Dalej było już tylko przyjemniej.
Zdecydowanie warta opowiedzenia jest jedna akcja, z cyklu „jaki ten świat mały”. Otóż kiedy podczas degustacji polskich specjałów ziołowych James (gitarzysta) wyjął jabłko przerobione na fajkę, od razu przypomniało mi się że podobnego sposobu palenia nauczył nas Barry z The Futureheads (graliśmy przed nimi dwa koncerty w grudniu 2008). Kiedy powiedziałem to Jamesowi ten nie mógł uwierzyć bowiem okazało się, że tej sztuczki Futureheads nauczyli się właśnie od MGMT przy okazji wspólnego grania. To się nazywa szerzenie edukacji!
Następnie były dysputy o Góreckim (czy można go uznać za minimalistę – WTF?!), podryw lodówki z coca-colą oraz set grupy MGMC podczas którego James uraczył nas rapem o kotletach mielonych (WTF po raz wtóry). Pamiętam też, że wspólnie ustaliliśmy że naszym ulubionym gatunkiem muzycznym jest „both-rock”, cokolwiek miało to oznaczać... Impreza po jakimś czasie przeniosła się do na oficjalny after do klubu Capitol (w życiu nie przypuszczałem, że kiedykolwiek tam wpadnę) z którego niewiele pamiętam a to co pamiętam zabiorę ze sobą do grobu. Tak czy inaczej wesoły był to wieczór.
ps. foty autorstwa Pity i Natalii Piotrowicz. Wielkie dzięki!
Pozdro
E
niedziela, 23 sierpnia 2009
Wąsy i broda?
Przeglądałem ostatnio zdjęcia w moim telefonie i znalazłem 2 ciekawe fotki. Uderzająco podobne ale jednak różne :-) A ponieważ nasz blog słynie z konkursów (i kącika kulinarnego!), postanowiłem natychmiast to wykorzystać. Temu, kto znajdzie 10 szczegółów różniących obie fotki - główna nagroda: wąsy i broda. Zapraszam, Maciek
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
Przy okazji
Witam
Chciałbym skorzystać z okazji posiadania jakże zacnego bloga zespołowego i dokonać małej autopromocji. Otóż wczoraj w ciągu dnia powstał Myspace mojego nowego projektu. Nie będę się rozpisywał - poprostu posłuchajcie.
Pozdrawiam
Michał
urozdoskonanielanie
Chciałbym skorzystać z okazji posiadania jakże zacnego bloga zespołowego i dokonać małej autopromocji. Otóż wczoraj w ciągu dnia powstał Myspace mojego nowego projektu. Nie będę się rozpisywał - poprostu posłuchajcie.
Pozdrawiam
Michał
urozdoskonanielanie
piątek, 14 sierpnia 2009
Tym razem nie graliśmy w spodku...
... natomiast zagraliśmy w samym środku miasta, na jednym z głównych deptaków Katowic!! Już miałem pisać, żebyście nie pytali mnie o nazwę ulicy, ale przypomniałem sobie, że za plecami był kościół: Ulica nazywała się Mariacka, a kościół pewnie Mariacki ;)
Zagraliśmy jako ostatni z czterech zespołów. Przed nami wystąpili Clint Eastwood, The Marians i Clapham South.
Cóż ja więcej mógłbym napisać o koncercie... lepiej pokażę jeszcze kilka zdjęć ;) BTW pozostałe zdjęcia z tego wydarzenia możecie zobaczyć na fotokoncerty.pl.
Na koniec drobna wzmianka o już nie takim drobnym obiedzie. Kolejny raz wykorzystaliśmy sytuację wyjazdowo-koncertową aby pozwiedzać polskie jadłodajnie (nie mylić z filozoficznymi). Również tym razem nie zawiedliśmy się miejscówką zaproponowaną przez naszego kierowcę Tomka. Obiad ogromny... ale co z tego skoro zdjęcia po prostu zaginęły...
Pisałem go ja,
Mateusz
PS. Czy wy też czujecie że ten wpis nie ma jaj?
środa, 24 czerwca 2009
OoT i Wielka Nauka
Lepiej późno niż wcale! Zgodnie z tą zasadą (której ściśle przestrzegam przez całe życie - z akcentem na PÓŹNO oczywiście) zabieram się do opisywania naszego "występu" na Pikniku Naukowym Polskiego Radia. Na piknik ten zostaliśmy zaproszeni jako jeden z zespołów obecnych na składance PR "Wszystkie Covery Świata". Płyta miała być dostępna w jednym ze stoisk, my zaś mieliśmy pomóc w wypromowaniu jej wśród osób, które przyjdą sobie piknikować.
Jak wiadomo, największym koszmarem organizatorów i uczestników wszelkich imprez plenerowych (a taką był Piknik) jest deszcz. Jak wiadomo, tego lata pada wyjątkowo często. Tak, już wiecie co chcę napisać. Po prostu lało. MEGA ulewa. Ku naszemu zdziwieniu okazało się jednak, że żądne Nauki (albo pikniku) ludziska zjawiły się tłumnie:
Przedzierając się przez ten gąszcz brnęliśmy z Michałem w strugach deszczu do stoiska, przy którym razem z Matim i Erykiem mieliśmy podpisywać koszulki, dawać autografy i ogólnie rzecz biorąc promować rzeczoną składankę. Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzeliśmy uroczą scenkę: Eryk i Mati siedzieli przy plastikowym stoliku, na plastikowych krzesełkach i z minami w stylu "WTF is going on here!?!" słuchali jak 3 małe dziewczynki, zachęcane przez konferansjera, śpiewają im Szklaną Pogodę... Zapowiadało się ciekawie. I tak też było.
Koniec końców deszcz okazał się być naszym sprzymierzeńcem, zaganiając do namiotu dziesiątki przemokniętych przechodniów, którzy z braku laku odpowiadali na naprędce wymyślane przez Matiego pytania i zgarniali koszulki, naklejki i (niektórzy) nawet płyty. Ruch był spory - może trudno w to uwierzyć ale momentami ciężko było nadążyć z podpisywaniem tych cholernych koszulek ;-)
Na koniec przestało padać, wyszło słońce, my udzieliliśmy kolejnego wywiadu w stylu " - Chłopaki, jest zajebiście? - Jest zajebiście! - No to zajebiście! " i nastąpił ogólny happy end. Okazało się nawet, że zawarte w pośpiechu znajomości zostały po paru godzinach utrwalone poprzez myspace (pozdrawiamy m.in. Myszę ;-). Czego chcieć więcej? Na koniec wielkie pozdro dla chłopaków z zespołu PAWILON, którzy cierpliwie piknikowali razem z nami.
Ludziska, widzimy się za rok! Na następnym pikniku! Hejże ho!
Maciek
Jak wiadomo, największym koszmarem organizatorów i uczestników wszelkich imprez plenerowych (a taką był Piknik) jest deszcz. Jak wiadomo, tego lata pada wyjątkowo często. Tak, już wiecie co chcę napisać. Po prostu lało. MEGA ulewa. Ku naszemu zdziwieniu okazało się jednak, że żądne Nauki (albo pikniku) ludziska zjawiły się tłumnie:
Przedzierając się przez ten gąszcz brnęliśmy z Michałem w strugach deszczu do stoiska, przy którym razem z Matim i Erykiem mieliśmy podpisywać koszulki, dawać autografy i ogólnie rzecz biorąc promować rzeczoną składankę. Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzeliśmy uroczą scenkę: Eryk i Mati siedzieli przy plastikowym stoliku, na plastikowych krzesełkach i z minami w stylu "WTF is going on here!?!" słuchali jak 3 małe dziewczynki, zachęcane przez konferansjera, śpiewają im Szklaną Pogodę... Zapowiadało się ciekawie. I tak też było.
Koniec końców deszcz okazał się być naszym sprzymierzeńcem, zaganiając do namiotu dziesiątki przemokniętych przechodniów, którzy z braku laku odpowiadali na naprędce wymyślane przez Matiego pytania i zgarniali koszulki, naklejki i (niektórzy) nawet płyty. Ruch był spory - może trudno w to uwierzyć ale momentami ciężko było nadążyć z podpisywaniem tych cholernych koszulek ;-)
Na koniec przestało padać, wyszło słońce, my udzieliliśmy kolejnego wywiadu w stylu " - Chłopaki, jest zajebiście? - Jest zajebiście! - No to zajebiście! " i nastąpił ogólny happy end. Okazało się nawet, że zawarte w pośpiechu znajomości zostały po paru godzinach utrwalone poprzez myspace (pozdrawiamy m.in. Myszę ;-). Czego chcieć więcej? Na koniec wielkie pozdro dla chłopaków z zespołu PAWILON, którzy cierpliwie piknikowali razem z nami.
Ludziska, widzimy się za rok! Na następnym pikniku! Hejże ho!
Maciek
poniedziałek, 15 czerwca 2009
Dwie minuty lansu
EDIT: Dorzucam klip, ŁAPCIE! (Możecie go też zobaczyć na naszym kanale YouTube: Out of Tune w Wojewódzkim
Tak!!! Tyle mnie więcej trwał fragment Confidence wyemitowany w telewizji TVN w programie Kuby Wojewódzkiego... nie widzieliście? No to wbijajcie tutaj!! A jeśli wolicie kolor niebieski to klikajcie tutaj.
Czy wy też macie wrażenie, że na tym zdjęciu pod Erykiem ugina się scena? Eryk w czasie nagrania dawał z siebie wszystko! Totalny bauns! Brakowało tylko żeby spadł ze sceny, może mielibyśmy wtedy jeszcze wyższą oglądalność na Plejadzie... w tej chwili i tak klip z programu jest w TOP5, a nawet TOP3 ;)
Maciek oczywiście też się starał. Mimo ogromnej presji ( ;) ) obyło się bez rozbitych gitar i zrzucania wzmacniaczy z sceny... ograniczył się do podrygiwania z basikiem i zarzucania długimi włosami (BTW nie przypomina wam trochę Kopernika?)
My tam próbowaliśmy się skupić, ale nie było łatwo! Kamery były wszędzie!
Na tym zdjęciu dobrze widać dlaczego byłoby śmiesznie gdyby Eryk przypadkiem spadł ze sceny :> Było trochę wysoko. Przez całe nagranie nie wiedziałem że tam pod nami siedzieli jacyś kolesie.... chyba zbyt rzadko włączam telewizor...
... naprawdę rzadko oglądam telewizję, bo z tych trzech kolesi kojarzę tylko tego, który jeździ Ferrari. W każdym razie miło, że przynajmniej udawali, że oglądają nasz występ :> Mieli całkiem niezłe miejscówki na tym koncercie O.o
Rozproszyli się dopiero kiedy na screenie pojawił się Maciek aka Kopernik
I jeszcze kilka zdjęć, gdyby komuś było mało:
Na koniec konkurs dla czytelników: co krzyczy człowiek na ostatnim zdjęciu? Odpowiedzi przesyłajcie na maila i zostawiajcie w komentarzach! Zastanowimy się później co z tymi odpowiedziami zrobić :> Ten konkurs nie ma regulaminu, więc nie obiecujemy nagród :>
... dziwnie tak bez kącika kulinarnego, nie? Obiad był z plastikowych pojemników, ale przynajmniej z deserem ;)
Pozdro
Mati
Tak!!! Tyle mnie więcej trwał fragment Confidence wyemitowany w telewizji TVN w programie Kuby Wojewódzkiego... nie widzieliście? No to wbijajcie tutaj!! A jeśli wolicie kolor niebieski to klikajcie tutaj.
Czy wy też macie wrażenie, że na tym zdjęciu pod Erykiem ugina się scena? Eryk w czasie nagrania dawał z siebie wszystko! Totalny bauns! Brakowało tylko żeby spadł ze sceny, może mielibyśmy wtedy jeszcze wyższą oglądalność na Plejadzie... w tej chwili i tak klip z programu jest w TOP5, a nawet TOP3 ;)
Maciek oczywiście też się starał. Mimo ogromnej presji ( ;) ) obyło się bez rozbitych gitar i zrzucania wzmacniaczy z sceny... ograniczył się do podrygiwania z basikiem i zarzucania długimi włosami (BTW nie przypomina wam trochę Kopernika?)
My tam próbowaliśmy się skupić, ale nie było łatwo! Kamery były wszędzie!
Na tym zdjęciu dobrze widać dlaczego byłoby śmiesznie gdyby Eryk przypadkiem spadł ze sceny :> Było trochę wysoko. Przez całe nagranie nie wiedziałem że tam pod nami siedzieli jacyś kolesie.... chyba zbyt rzadko włączam telewizor...
... naprawdę rzadko oglądam telewizję, bo z tych trzech kolesi kojarzę tylko tego, który jeździ Ferrari. W każdym razie miło, że przynajmniej udawali, że oglądają nasz występ :> Mieli całkiem niezłe miejscówki na tym koncercie O.o
Rozproszyli się dopiero kiedy na screenie pojawił się Maciek aka Kopernik
I jeszcze kilka zdjęć, gdyby komuś było mało:
Na koniec konkurs dla czytelników: co krzyczy człowiek na ostatnim zdjęciu? Odpowiedzi przesyłajcie na maila i zostawiajcie w komentarzach! Zastanowimy się później co z tymi odpowiedziami zrobić :> Ten konkurs nie ma regulaminu, więc nie obiecujemy nagród :>
... dziwnie tak bez kącika kulinarnego, nie? Obiad był z plastikowych pojemników, ale przynajmniej z deserem ;)
Pozdro
Mati
czwartek, 4 czerwca 2009
Profesorski bauns.
Zeszło tygodniowy koncert w Bydgoszczy to była dziwna opcja. Niby wypad przez nas wyczekany bo z Bydgoszczy mamy bardzo dobre wspomnienia ale trochę się obawialiśmy jak to wyjdzie bo całość miała być zorganizowana przez organizacje studencka a z nimi rożnie bywa. Tak czy inaczej spodziewaliśmy się, że może być ciekawie. I tak było o czym świadczy choćby poniższa fota (pozwolę sobie zacząć od spraw kulinarnych ale chyba nie ma co ukrywać, że to nas głownie kręci)
Kiedy po przyjeździe zaprowadzono nas do stołówki gdzie czekał na nas suto zastawiony stół przystrojony świecami (romantyczna atmosferę podkreślał półmrok panujący w owej sali), niebieskim obrusem i napojami w eleganckich flakonach wiedzieliśmy, że warto było telepać się te parę godzin. Nasze humory poprawiły się jeszcze bardziej kiedy w towarzystwie dwóch panów na sale wjechał oldskulowy gar wypasionego rosołu. Szczęścia dopełniło drugie danie (fota poniżej). Klimaty raczej tradycyjne ale za to bardzo dobre. I, co ważne w naszym wypadku, jedzenia było dużo. Brawa.
I tu mały apel do wszystkich organizatorów koncertów. Ludzie, bierzcie przykład z organizatorów tego gigu! Zupełnie nie rozumiem czemu tak nie jest wszędzie. Rzeczą naturalna powinna być szama dla zespołu! To chyba oczywista sprawa, ze powinno się dać jeść i pić komuś kto jedzie ileś tam kilometrów żeby ma zagrać koncert. Kiedy gadam z muzykami czy didżejami z zachodu w ogóle nie rozumieją o co mi chodzi kiedy wspominam o takich małych sprawach jak problem z żarciem - ich i nasz rynek muzyczny dzieli przepaść więc nie są w stanie załapać takich niuansów jak brak zwyczaju ugoszczenia muzyków obiadem. To ciekawe szczególnie w kontekście rzekomej "polskiej gościnności" - kiedy w grę wchodzi parę groszy, ta szybko znika. Wiele osób może to dziwić ale naprawdę rzadko się zdarza żeby ktoś z lokalnych promotorów zadbał o tak podstawowe sprawy. Ba, prośba o obiad dla muzyków (albo jeszcze "gorzej" - napisanie tego w riderze) często jest traktowana jako objaw gwiazdorstwa! Nie będę się zagłębiał w beznadzieję polskiego szołbizu (którego rynek koncertowy jest przecież częścią) bo nie jara mnie wylewanie żalu w necie ale kwestia jedzenia to naprawdę taka malutka rzecz która mogła by sie zmienić... Z resztą tu chyba idzie nie tyle o szołbiz co o zwykłą kulturę. Dobra, a teraz do rzeczy.
Jeśli idzie o gig to ciężko było nam się do niego zabrać bo każdy myślał raczej o drzemce ale po wyjściu na scenę zrobiło się tak przyjemnie, ze zagraliśmy nawet nieco dłużej niż zwykle. Nieśmiała z początku publika ruszyła w bauns a największe wrażenie zrobił na nas ostro tańcujący Pan Profesor (fota na samej górze, niestety nie wiem jak sie nazywał) - szanowana postać na organizującym ten występ Wydziale Psychologi Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego, którego był niegdyś kierownikiem. Respekt. Pod koniec koncertu zaliczyliśmy mała wpadkę bo "niepsujący" się mac Matiego się zaciął i w związku z tym nie mogliśmy zagrać "Phone Call" (z kompa lecą sample). Zbiegło się to niestety z totalna zabawa przed scena którą przerwaliśmy. Ale na bis zgraliśmy "247" bo tu komp jest nie potrzebny.Po koncercie klasyka:
Wesołą sprawą byl beckstage w sali wykładowej. Zespół Out of Tune odbył w niej konwersatorium dotyczące tematu "Koszty satłe: wpływ przemysłu alkoholowego na krajowy rynek muzyczny". Wnioski na następnej płycie.ps. za foty dziękujemy Asi i Nataszy!
pozdro,
E
Zeszło tygodniowy koncert w Bydgoszczy to była dziwna opcja. Niby wypad przez nas wyczekany bo z Bydgoszczy mamy bardzo dobre wspomnienia ale trochę się obawialiśmy jak to wyjdzie bo całość miała być zorganizowana przez organizacje studencka a z nimi rożnie bywa. Tak czy inaczej spodziewaliśmy się, że może być ciekawie. I tak było o czym świadczy choćby poniższa fota (pozwolę sobie zacząć od spraw kulinarnych ale chyba nie ma co ukrywać, że to nas głownie kręci)
Kiedy po przyjeździe zaprowadzono nas do stołówki gdzie czekał na nas suto zastawiony stół przystrojony świecami (romantyczna atmosferę podkreślał półmrok panujący w owej sali), niebieskim obrusem i napojami w eleganckich flakonach wiedzieliśmy, że warto było telepać się te parę godzin. Nasze humory poprawiły się jeszcze bardziej kiedy w towarzystwie dwóch panów na sale wjechał oldskulowy gar wypasionego rosołu. Szczęścia dopełniło drugie danie (fota poniżej). Klimaty raczej tradycyjne ale za to bardzo dobre. I, co ważne w naszym wypadku, jedzenia było dużo. Brawa.
I tu mały apel do wszystkich organizatorów koncertów. Ludzie, bierzcie przykład z organizatorów tego gigu! Zupełnie nie rozumiem czemu tak nie jest wszędzie. Rzeczą naturalna powinna być szama dla zespołu! To chyba oczywista sprawa, ze powinno się dać jeść i pić komuś kto jedzie ileś tam kilometrów żeby ma zagrać koncert. Kiedy gadam z muzykami czy didżejami z zachodu w ogóle nie rozumieją o co mi chodzi kiedy wspominam o takich małych sprawach jak problem z żarciem - ich i nasz rynek muzyczny dzieli przepaść więc nie są w stanie załapać takich niuansów jak brak zwyczaju ugoszczenia muzyków obiadem. To ciekawe szczególnie w kontekście rzekomej "polskiej gościnności" - kiedy w grę wchodzi parę groszy, ta szybko znika. Wiele osób może to dziwić ale naprawdę rzadko się zdarza żeby ktoś z lokalnych promotorów zadbał o tak podstawowe sprawy. Ba, prośba o obiad dla muzyków (albo jeszcze "gorzej" - napisanie tego w riderze) często jest traktowana jako objaw gwiazdorstwa! Nie będę się zagłębiał w beznadzieję polskiego szołbizu (którego rynek koncertowy jest przecież częścią) bo nie jara mnie wylewanie żalu w necie ale kwestia jedzenia to naprawdę taka malutka rzecz która mogła by sie zmienić... Z resztą tu chyba idzie nie tyle o szołbiz co o zwykłą kulturę. Dobra, a teraz do rzeczy.
Jeśli idzie o gig to ciężko było nam się do niego zabrać bo każdy myślał raczej o drzemce ale po wyjściu na scenę zrobiło się tak przyjemnie, ze zagraliśmy nawet nieco dłużej niż zwykle. Nieśmiała z początku publika ruszyła w bauns a największe wrażenie zrobił na nas ostro tańcujący Pan Profesor (fota na samej górze, niestety nie wiem jak sie nazywał) - szanowana postać na organizującym ten występ Wydziale Psychologi Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego, którego był niegdyś kierownikiem. Respekt. Pod koniec koncertu zaliczyliśmy mała wpadkę bo "niepsujący" się mac Matiego się zaciął i w związku z tym nie mogliśmy zagrać "Phone Call" (z kompa lecą sample). Zbiegło się to niestety z totalna zabawa przed scena którą przerwaliśmy. Ale na bis zgraliśmy "247" bo tu komp jest nie potrzebny.Po koncercie klasyka:
Wesołą sprawą byl beckstage w sali wykładowej. Zespół Out of Tune odbył w niej konwersatorium dotyczące tematu "Koszty satłe: wpływ przemysłu alkoholowego na krajowy rynek muzyczny". Wnioski na następnej płycie.ps. za foty dziękujemy Asi i Nataszy!
pozdro,
E
niedziela, 24 maja 2009
CBA 15 maja 2009
Tak! Właśnie tam graliśmy. Niestety historia ta nie będzie o tym jak to daliśmy łapówkę panu X. aby móc wystąpić w jego klubie, a tym bardziej nie o tym jak pływaliśmy w basenie:)
Będzie to kolejne nudne opowiadanie o przenudnym koncercie OOT - tym razem w Warszawie.
CBA - miejsce znane również pod nazwą Centralny Basen Artystyczny - klub w formie regularnej imprezowni działa od niedawna, mało osób o nim jeszcze wie - jednak powiadam wam - miejsce w ciągu roku zamieni się w najmodniejsze w mieście. Nie tylko dlatego że jest to praktycznie centrum Warszawy i że zaczynają się tam odbywać niesamowite imprezy. Przede wszystkim dlatego że wnętrze CBA to marzenie każdego imprezowicza, dja czy muzyka grającego na żywo - wielkie wnętrze basenu [bez wody] tworzy parkiet, a na brzegach [w zależności od potrzeb organizatora imprezy czy koncertu] ustawiane są sceny - TAK! w liczbie mnogiej - otóż dj i zespół mają swoje oddzielne sceny...a nagłośnienie? Powiem bardzo dobre żeby nie popadać w zbytnią egzaltację.
O czym ja to miałem?:)
A! Koncert.Koncert, jak każdy nasz koncert obfitował w wiele niespodzianek - zaczęło się od nieprzykręconego do centrali mechanizmu stopy w perkusji a skończyło na akrobacjach lekkoatletycznych Eryka przed samym koncem koncertu. Mimo to bawiliśmy się bardzo dobrze a publiczność wydawała się podzielać nasz entuzjazm.
Razem z nami zagrali The Black Tapes, którzy zapewnili wszystkim solidną dawkę łojenia na najwyższym poziomie.
Zakończe Koncikiem Kulinarnym [niestety nieudekomentowanym]
Postanowiliśmy kontynuować naszą tradycje Ostatniego Kebastionu i wybraliśmy się na obiad do niepozornego ale jakże zacnego Kebabu przy placy Trzech Krzyży [niestety nazwy nie pamiętam]. W menu wszystkie tradycyjne specjały z kuchni tureckiej - zamówiliśmy po Kebabie z baraniny w sosach łagodnych i spożyliśmy je oglądając porządny film produkcji amerykańskiej.
No i podziękowania:
1) Dziekujemy Nataszy i Asi które przyjechały na nasz koncert specjalnie z Bydgoszczy - postanowiliśmy się odwdzięczyć i następny koncert odbędzie sie właśnie w ich mieście.
2) Dykiertowi który jak zwykle zabawiał nas po koncercie
3) Adamowi który zadbał o komfort brzmieniowy
4) Wszystkim którzy wybrali nasz koncert ponad Juwenalia
pozdrawiam
Michał
PS. W razie wątpliwości co do naszego występu, dla ludzi których nie było [a napewno żałują]
Będzie to kolejne nudne opowiadanie o przenudnym koncercie OOT - tym razem w Warszawie.
CBA - miejsce znane również pod nazwą Centralny Basen Artystyczny - klub w formie regularnej imprezowni działa od niedawna, mało osób o nim jeszcze wie - jednak powiadam wam - miejsce w ciągu roku zamieni się w najmodniejsze w mieście. Nie tylko dlatego że jest to praktycznie centrum Warszawy i że zaczynają się tam odbywać niesamowite imprezy. Przede wszystkim dlatego że wnętrze CBA to marzenie każdego imprezowicza, dja czy muzyka grającego na żywo - wielkie wnętrze basenu [bez wody] tworzy parkiet, a na brzegach [w zależności od potrzeb organizatora imprezy czy koncertu] ustawiane są sceny - TAK! w liczbie mnogiej - otóż dj i zespół mają swoje oddzielne sceny...a nagłośnienie? Powiem bardzo dobre żeby nie popadać w zbytnią egzaltację.
O czym ja to miałem?:)
A! Koncert.Koncert, jak każdy nasz koncert obfitował w wiele niespodzianek - zaczęło się od nieprzykręconego do centrali mechanizmu stopy w perkusji a skończyło na akrobacjach lekkoatletycznych Eryka przed samym koncem koncertu. Mimo to bawiliśmy się bardzo dobrze a publiczność wydawała się podzielać nasz entuzjazm.
Razem z nami zagrali The Black Tapes, którzy zapewnili wszystkim solidną dawkę łojenia na najwyższym poziomie.
Zakończe Koncikiem Kulinarnym [niestety nieudekomentowanym]
Postanowiliśmy kontynuować naszą tradycje Ostatniego Kebastionu i wybraliśmy się na obiad do niepozornego ale jakże zacnego Kebabu przy placy Trzech Krzyży [niestety nazwy nie pamiętam]. W menu wszystkie tradycyjne specjały z kuchni tureckiej - zamówiliśmy po Kebabie z baraniny w sosach łagodnych i spożyliśmy je oglądając porządny film produkcji amerykańskiej.
No i podziękowania:
1) Dziekujemy Nataszy i Asi które przyjechały na nasz koncert specjalnie z Bydgoszczy - postanowiliśmy się odwdzięczyć i następny koncert odbędzie sie właśnie w ich mieście.
2) Dykiertowi który jak zwykle zabawiał nas po koncercie
3) Adamowi który zadbał o komfort brzmieniowy
4) Wszystkim którzy wybrali nasz koncert ponad Juwenalia
pozdrawiam
Michał
PS. W razie wątpliwości co do naszego występu, dla ludzi których nie było [a napewno żałują]
Subskrybuj:
Posty (Atom)